Autor - Stephenie Meyer
Polski tytuł - „Życie i śmierć”
Oryginalny tytuł - „Life and Death: Twilight Reimagined”
Wydawnictwo – Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron – 792
Kategoria – Fantastyka, fantasy, science fiction
Moja ocena – 3/10
Cześć!
Nie sądziłam, że moja pierwsza recenzja na blogu
będzie dotyczyła serii ‘Zmierzch’..
I nie przypuszczałam, że moja pierwsza recenzja
będzie taka zła..
Czemu zła? Ponieważ ta książka to czyste zło
wcielone!
Nie zrozumcie mnie źle, ja nie potępiam tej
serii, czytałam ją jak wychodziła, miałam wtedy kilkanaście lat i podobała mi
się, filmy w sumie dalej czasem obejrzę jak lecą w telewizji, głównie dla
muzyki, ta im się udała, naprawdę. Dlatego właśnie podeszłam do tej pozycji z czystym
kontem, bo skoro dobrze wspominam chwile z „podstawową” serią, to dlaczego
miałaby mi się nie spodobać rocznicowa wersja? A no już tłumaczę dlaczego..
Pewnie każdy z Was wie, o czym opowiada
„Zmierzch”. Wampir spotyka człowieka i się w sobie zakochują, taki wielki
skrót. W sumie to taki paranormalny romans, tak że nie ma zbytnio o czym się
rozpisywać dla streszczenia fabuły. Co pani Meyer zrobiła w „Życiu i śmierci”?
Po pierwsze, zamiana płci. W zmienionej wersji każdy
bohater jest nagle swoim odpowiednikiem płci przeciwnej, dla przykładu Bella
jest Beau, a Edward to.. Edythe. Brzmi ciekawie? Też tak myślałam. Liczyłam też
na to, że skoro tym razem dostaniemy historię z perspektywy chłopaka, będzie to
coś ciekawego, bo mało jest takich książek. Ale błagam.. Jeśli facet jest
odzwierciedleniem Belli, to musi być irytujący i męczący, rozumiem.. Ale aż
tak?! Ja byłam w ciężkim szoku, ręce mi opadały i dopadała mnie taka złość
podczas czytania tej książki, że myślałam, że nie dam rady, a zawsze doczytuję książki,
nawet te najgorsze!
Beau jest Bellą ze zmienionymi narządami
płciowymi.. Chociaż chwila, patrząc na jego zachowanie zastanawiam się czy
Meyer nie zmieniła jej TYLKO imienia.. Beaufort Swan jest najbardziej
irytującą, zniewieściałą, pozbawioną sensu postacią, jaką spotkałam w moim
życiu literackim. Co za facet przez całą książkę narzeka, że wiecznie plączą mu
się nogi, że nie umie odbić piłki na WF-ie, mdleje na samą myśl o krwi i
rumieni się co drugą stronę? I jak Edythe, opisywana jako bogini stąpająca po
ziemi Forks, mogła bez pamięci zakochać się w takiej sierocie, takim życiowym
nieudaczniku? Do dziewczyny to jeszcze jako tako pasowało, facet ją ochrania,
podaje ramię do wypłakania, nie wiem, cokolwiek, ale żeby dziewczyna musiała
trzymać tą sierotę w ryzach, żeby się nie popłakał, bo zaczął padać deszcz i
jeszcze, żeby ją to w nim kręciło? No nie, nie uwierzę.. A ta sierota ma albo
problem z hormonami, albo jak wspomniałam wyżej, nie jest w pełnym słowa
znaczeniu, facetem. Przy takiej piękności, przy której nawet Charlie (tak,
komendant Swan i jego była żona to jedyne postacie w książce, którym nie
zmieniono płci) zapominał języka w ustach, ani razu nie pomyślał, żeby
zaciągnąć ją do łóżka? W sumie ona chyba więcej razy w tej książce poruszyła temat
seksu, co też mnie niesamowicie dziwi, ja bym przy nim nigdy o tym nie
pomyślała..
Cały pomysł może i by wypalił gdyby nie to, że
Beau przejął od Belli nawet charakter, poważnie.
Co do innych postaci, to przekonajcie się sami
jak ich pozmieniała autorka i czy Wam to pasuje. I dajcie mi koniecznie znać w
komentarzach!
Do połowy książki nie mogłam znieść tego
wiecznego narzekania na każdą chwilę z życia Beau, po połowie akcja zaczęła
jako tako się kręcić i myśli tego biednego chłopca przestały zaśmiecać całe
strony tego wybitnego tomiszcza. Wybaczcie ironię, ale jak sobie przypomnę to
ględzenie i zastanawianie się nad sensem wielkiej miłości wampirki (tak, pisała
o niej wampirka zamiast wampirzyca, straszne wiem..) do tak nędznego osobnika..
Nóż mi się w kieszeni otwiera.
Co do całej reszty, owszem jest trochę
pozmieniane, wycięty jest w sumie jeden cały wątek, co mi się nie podobało, ale
i zakończenie, kto czytał, ten wie, że nie byłoby sensu na kontynuację.
Nie chciałabym widzieć ekranizacji tej wersji Zmierzchu,
nie widzę tego, myślę, że byłby to taki.. autodiss dla pani Meyer i parodia
totalna oryginalnej wersji książki.
Moja pierwsza recenzja jest bardzo emocjonalna,
ale jeśli mam być szczera, to chyba większość taka będzie, będę tu pisać prosto
z mostu i szczerze wyrażać swoje opinie.
Podsumowując, „Życiu i śmierci” mówię stanowcze
nie! I daję mu ocenę 3/10.
Druga połowa książki wyratowała ją od jeszcze
niższej oceny.
Czy polecam? Niektórzy uważają, że to książka
tylko dla fanów serii. Moim zdaniem, absolutnie nie. Ja jestem pozytywnie
nastawiona do podstawowej tetralogii i można mnie uznać poniekąd za fankę, bo
lubię ekranizacje i dobrze mi się te X lat temu czytało te książki, i ledwo
przebrnęłam przez to najnowsze „dzieło”. Zepsujecie sobie tylko zdanie o całej
reszcie, dla mnie to było słabe. Po prostu słabe..
Jeśli ktoś z Was czytał to podzielcie się opinią
w komentarzach ;)
Banan.
*Zdjęcie pochodzi ze strony Empik.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz